środa, 31 lipca 2013

Dobczyce cz. 1.

Cześć!
Z serii cudze chwalicie, swego nie znacie, postanowiłam wybrać się do Dobczyc, a właściwie zmusiłam pozostałą część rodzinki do tego, by wybrali się ze mną. Dobczyce leżą ok. 30 km. od Krakowa. Prawa miejskie zostały nadane Dobczycom na początku XIV w., więc historia tego miasta jest dosyć długa. Ale ja wybrałam się nie ze względu na długą historię, tylko na widoki. W Dobczycach znajduje się Jezioro Dobczyckie, a właściwie sztuczny zbiornik retencyjny na Rabie. To również stąd jest pobierana woda pitna dla mieszkańców Krakowa. 





Niestety nie można wejść na zaporę i zobaczyć jak to tam w środku wygląda, ale widok na jezioro rekompensuje wszystko. Z zaporą się nie udało, ale w Dobczycach jest zamek, sięgający swą historia średniowiecza, a w jego murach przebywało wiele osobistości od króla Władysława Jagiełły, po Jana Długosza i wielu innych. W XVI w. był przebudowywany, natomiast w 1960 r. rozpoczęły się prace wykopaliskowe w tym rejonie. 
Zamek nie jest duży, a zwiedzającym jest udostępnionych raptem parę pomieszczeń. Natomiast wystawa obejmuje rozmaite rzeczy. Od wystawy zdjęć z Chorwacji, poprzez skamieniałości, po historię Żydów mieszkających na tym terenie podczas II wojny światowej. Widoki z zamku są piękne - dolina Raby, jak i całe jezioro zapierają dech w piersiach i  to raptem 30 km. od Krakowa. 























Wycieczkę zaliczam do udanych, choć to jeszcze nie koniec relacji. W następnym poście, zamieszczę zdjęcia ze skansenu, który znajduje się tuż obok zamku. 
Na dzisiaj tyle.
Pozdrawiam 
K. ;)

poniedziałek, 22 lipca 2013

RoyalBaby

Po całym dzisiejszym medialnym szumie w związku z porodem 
Księżna Kate urodziła!
Małego Następcę Tronu witamy na świecie!!! ;)


Mi chyba w ciągu całego dnia zapadł najbardziej poniższy obrazek, który został gdzieś zamieszczony w oczekiwaniu na informację, czy to już, czy nie już ;p


niedziela, 21 lipca 2013

21/07/2013


Patrząc na to zdjęcie, to jedyne co przychodzi mi na myśl, to Folwark Zwierzęcy. Koty przejęły panowanie. Aż wierzyć mi się nie chce, że są dzikie, ale jak widać, cenią sobie wygodę. 

czwartek, 18 lipca 2013

Wakacyjny Kraków

Trwają wakacje i wszyscy o tym doskonale wiemy. Ja zostałam na ten czas w Krakowie i... no właśnie. Pozostałam w swoim rodzinnym mieście, tyle że wychodząc na miasto, a konkretnie w okolice Rynku Głównego , to czuje się w nim nieco obco. W tłumie ludzi jaki tam zazwyczaj panuje, znalezienie spacerującego Polaka, to jak szukanie igły w stogu siana. Wszędzie turyści z różnych zakątków europy i świata. a usłyszenie języka polskiego na płycie Rynku, to rzadkość. Stolicę małopolski opanowali turyści do tego stopnia, że panie w dorożkach i panowie w melexach proponują mi przejażdżkę po centrum Krakowa. Cóż, widocznie w oczach innych wyglądam na turystkę.
Ale w tym wakacyjnym Krakowie poza turystami jest coś jeszcze. Jakiś czas temu z koleżankami usiadłyśmy w jednym z kawiarnianych ogródków i pomimo, że wieczór był piękny, to był to błąd. Nie byłam w stanie usłyszeć tego co do mnie mówiono. Artyści uliczni opanowali ścisłe centrum miasta. Stoją na każdym rogu, a czasem nie dzieli ich nawet pięć metrów. I o ile mim żadnych dźwięków nie wydaje, tak gitary, skrzypce, cymbałki, flety. czy głośna muzyka puszczana przez tańczące grupy, powoduje niesamowity hałas. Nie mam nic przeciwko ulicznej sztuce, bo chwilami może być bardzo piękna, ale powinno być to dobrze zorganizowane i odpowiednio rozplanowane, by przechodzień mógł usłyszeć jedną konkretną melodię, a nie pięć różnych na raz, bo wtedy traci to swój efekt i absolutnie nie ma sensu. Poza tym, chyba każdy artysta chce przeciągnąć swoja uwagę. A jeśli jest ich strasznie duża ilość na małej powierzchni, to jest to raczej niemożliwe.
Może i odrobinę przesadzam, a do tego, że Kraków jest opanowany przez turystów już przywykłam. Lecz jako rodowita krakowianka po prostu czuję się dziwnie, gdy wychodząc na spacer, czuję się obco we własnym mieście.



Śmierć - cóż, już jej nie zobaczymy. Ja w konflikcie Śmierć - Kościół Mariacki nie widzę żadnych problemów, ale niektórzy jednak je widzą.

niedziela, 7 lipca 2013

07/07/2013

Cześć!
Pierwszy tydzień lipca za nami. Pod względem sportowym był emocjonujący. Choć nie jestem fanką tenisa, śledziłam osiągnięcia Jerzego Janowicza i to, co pisały o nim gazety. Biorąc pod uwagę to,  że jeszcze rok temu Polak, który sportem się nie interesuje, a w szczególności tenisem, nie miał zielonego pojęcia kim jest ten 203 centymetrowy człowiek z rakietą, tak w ciągu ostatniego tygodnia z pewnością wiedziało o nim większość społeczeństwa. Doszedł aż do półfinału Wimbledonu. I choć nie udało mu się dotrzeć dalej, ja ja jestem dumna i bardzo mu gratuluje, bo pokazał, że potrafi walczyć. Oby następnym razem równie daleko zaszedł, a może dzięki temu tenis stanie się bardziej popularny i Polacy wpadną w Jerzykomanię, tak jak kiedyś Polskę ogarnęła Małyszomania.
Pozdrawiam.
K ;)



Niegowić.




Pierwotnie był tam kot, ale jak teraz patrzę na to zdjęcie, to ledwo go widać.

środa, 3 lipca 2013

Jillian Westfield wyszła za mąż



Cześć! Jak Wam mija początek wakacji? Bo ja nie bardzo wiem, co mam ze sobą zrobić. Ale w weekend sięgnęłam po książkę. "Jellian Westfield wyszła za mąż" Allison Winn Scotch. Koleżanka mi powiedziała, że ponoć nie jest zła. Na początku też tak myślałam.

Koncepcja i pomysł całkiem niezły. Rozważenie odwiecznego pytania co by było gdyby... W tym przypadku było, co by było, gdyby Jillian została przy swoim ex chłopaku sprzed chyba siedmiu lat, a nie związałaby się ze swoim mężem. Dziwnym trafem Jillian przenosi się w czasie za sprawa swojego masażysty i wszystko przeżywa jeszcze raz. Wie jakich błędów nie popełniać i czego unikać. 

Ja strasznie się rozczarowałam na ostatnich "pięciu" stronach książki. Bo w gruncie rzeczy główna bohaterka skończyła na tym, na czym rozpoczęła. Po książce która ma na okładce napisane "Bestseller New York Timesa" spodziewałam się czegoś więcej. A po skończeniu zastanawiałam się, po co autorka to pisała, skoro i tak nie zmieniła zbyt wiele istotnych rzeczy w życiu głównej bohaterki. Nie dopatrzyłam się też żadnych wniosków, które byłyby zawarte w książce. Nie wiem, może sama miałam je znaleźć? Jednak żadne mi się nie nasunęły. 

Pomysł na książkę, rzeczywiście był fajny. Jednak ja zmieniłabym zakończenie. Stanowczo! U mnie po przeczytaniu ostatniego zdania i dobrnięcia do ostatniej kropki przyszło rozczarowanie i zastanowienie po co ja to w ogóle czytałam? Może następnym razem trafi mi się coś, czym się nie rozczaruję. Na półce jeszcze parę książek leży. Może one będą lepsze niż ta.

Pozdrawiam ;)
K.